środa, 16 listopada 2016

Naprawdę 0.2 - wstęp do opowowiadania

To już dziesięć lat. Dziesięć lat wolności wywołanej (o ironio) przez wojnę.
Ta, za trzecim razem poszła za daleko. Ziemię otuliła ciężka, radioaktywna powłoka powstała z pola grzybów atomowych, które wyrosły w przeciągu kilku godzin na obszarze całej kuli ziemskiej.
Ci, którym udało się cudem przeżyć śmierć cywilizacji, zmuszeni zostali do przeprowadzki do metra, czy bunkrów. Straciliśmy wszystko.
Jednak słusznie mówili, że człowiek potrafi się przystosować do każdych warunków, bo wylizaliśmy się z tego wszystkiego dość szybko. Nie mieliśmy innego wyjścia. Albo wstajesz i idziesz dalej, albo leżysz i czekasz na Śmierć, która podąża tą samą drogą i z chwili na chwilę jest coraz bliżej.
My się nie poddaliśmy. Zapowiadało się normalnie - jak co roku na zlotach. Jednak wyszło inaczej. Zupełnie inaczej. Jednak przez zlot byliśmy przynajmniej odpowiednio wyposażeni. Przez to na start mieliśmy agregaty, zapasy jedzenia, miejsce do spania, ubrania... Ale to wszystko się kończyło. Musieliśmy organizować wypady na powierzchnię. Coraz dalej i dalej.
My się nie poddaliśmy. Jest tu nas ponad dwa tysiące, i stawiamy czoła wszystkiemu co działo się w Bornem od początku końca. Znaleźliśmy tu bezpieczne miejsce, gdzie wszyscy się pomieścili. Podziemne miasto. Sami nie wierzyliśmy. Ale zostawię to na inny raz.


Podziemne miasto, na wieczornej zmianie

Siedzę, towarzysząc wartownikom na zmianie przy wyjściu pod Domem Oficera. Wyczerpana opowiadam o dzisiejszym wypadzie na powierzchnię i znalezisku. Kończąc, milknie również Ivan ze swoją gitarą, skupiając się na tym, co przed chwilą powiedziałam. Wokół panowała cisza. Jednak to była ta przyjemna cisza, której towarzyszyły trzaski ogniska. Siedzieliśmy wokół niego, otuleni jego ciepłem, pijąc herbatę.
To test to.
Apokalipsa w takich momentach wydaje się przyjemniejsza, niż życie przed nią.
Dlaczego? Bo teraz jesteśmy prawdziwi. Nie mamy już podczepionych sznurków, za które pociągają “władcy świata”. Jesteśmy wolni od piorącej mózg telewizji, która karmiła nas szmirą. Od tych, co mówią jak “należy”, czy od miejsca wszystkich ameb umysłowych, czy maniaków widzących tylko czerń i biel, Internetu.
Kiedyś ludzie to lubili. Lubili być więzieni. Lubili, gdy ktoś myślał za nich. Bo niby z jakiego innego powodu dawali się tak łatwo omamiać? Byli zbyt leniwi, zbyt ufni albo ślepi. Choć zdarzali się tacy, których charakteryzowały wszystkie te cechy. Tych też było na pęczki.
Leniwi przemierzali tylko te wydeptane ścieżki, by nie przemęczać się, czy nie cierpieć przy szukaniu nowych, własnych dróg.
Zbyt ufni zawsze wierzyli w to, co im mówiono, biorąc wszystkich, którzy im pasowali za specjalistów, którzy wiedzą lepiej. Których trzeba słuchać, bo tak.
Ślepi widzieli tylko czerń i biel. Widzieli tylko skrajności i tylko je akceptowali. Nie potrafili sobie wyobrazić, że pomiędzy czernią a bielą jest jeszcze cała paleta barw. Może było to dla nich za trudne. Niepojęte. Zawsze ścierali się z sobą – która skrajność jest tą dobrą?
Dochodziło zawsze do zamieszek między grupą czerni i grupą bieli.
Dopiero teraz tak na prawdę zaczynamy żyć. Po śmierci.
Po śmierci elektroniki, mediów. Po wydostaniu się spod chciwych łap władców świata.
Potrafimy myśleć samodzielnie. Teraz nie wpływają na to rozmaite środki masowego odbioru. Wyzwoleni. Sami decydujemy o tym, jak mają wyglądać nasze poglądy, ideały czy wiara. Nikt nie dąży bezmyślnie za jakąś ideą, nikt nie powtarza tego, co inni mówili.
Umysły wolne od ograniczeń takich jak telewizja czy Internet w formie GPSu prowadzącego nas przez życie za rączkę.

Koniec świata został początkiem naszego życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz